Krzyż strzeżony przez szerszenie i nieistniejąca „kultowa stodoła”

Każdy postrzega różne miejsca przez pryzmat przeżyć z nim związanych albo oczekiwanych. Często trudno znaleźć nam samemu magiczne miejsca, dlatego posiłkujemy się opowieściami z nimi związanymi i zauroczeni historią, udajemy się tam. A tam… nic nie ma.

Czyjeś emocje jednak nic dla nas nie znaczą. A może historia tej włóczęgi bez pozornego celu da wam klucz do zrozumienia czegoś, co określić można jako genius loci Roztocza? W efekcie tego pozwoli znajdować swoje magiczne miejsca.

Droga z betonowych płyt, ruina w tle.

Chodzenie po Roztoczu bez celu, tylko po to, by nabić jakąś ilość kroków do aplikacji, nie ma za bardzo sensu. Kroki można nabić wszędzie. Porozmawiać ze sobą, odnaleźć siebie… Tego doświadczyć można chyba tylko na Roztoczu. To kraina pełna duchów i ludzi szukających duchów. To teren wypełniony wioskami widmo, siedliskami niezwykłych historii życia zapisanymi na trwałe w kamieniu. Dlatego postanowiłem udać się na Chmiele, nieistniejącego już przysiółka Starego Brusna, gdzie mieszkał przed wojną Grzegorz Kuźniewicz, ukraiński rzeźbiarz artysta. Porzucił on karierę w wielkim świecie i wrócił do swojej rodzinnej wsi. Miał mawiać, że nie ma piękniejszego miejsca na ziemi niż Stare Brusno. Bywałem tam setki, a może i z tysiące razy. Pierwszy raz jaki utkwił w mojej pamięci, to przejazd ciągnikiem przez okolicę nekropolii kamieniarzy starobruśnieńskich w latach 90. Był środek upalnego lata. Wuj Jan opowiadał, prowadząc ciągnik i wskazując na kamienne rzeźby wystające z krzaków. To był niezwykły widok. Zakrzaczenie było na tyle wysokie, że miało się wrażenie, jakby figury i krzyże unosiły się na tych zielonych zaroślach. W mojej pamięci, około 10 letniego dziecka, przewijał się w zwolnionym tempie obraz tego cmentarzyska: porośniętych mchem kamiennych figur i historia kamieniarzy, którzy tutaj mieszkali i to wszystko wyrzeźbili.

To musiał być niezwykły krajobraz. Często słyszałem od rodziny opowieści, jak to jeszcze w latach 70, gdy nie było tyle lasów, z Chmieli było widać Hrebciankę i Szczurowe Góry ze Szkaradami. Na polach opuszczonych przez mieszkańców Brusna i innych wiosek, dopiero rosły drzewa. Po wysiedleniach zorganizowanych przez sowietów i potem władze PRL, pozostały duchy w wioskach widmo, które z czasem pochłonął las.

W latach 60 ubiegłego wieku postanowiono oznakować tutaj pierwszy szlak. Biegł od Suśca, przez Narol, aż do Horyńca. Nadano mu kolor żółty i nazwę „południowy”. Dziś ten szlak już nie istnieje. Szczególnie atrakcyjny był na odcinku z Narola do Horyńca, bowiem biegł przez mało komu znane wtedy pagóry Roztocza, gdzie było dużo wysiedlonych wsi. Wtedy dosłownie miało się wrażenie, że przed chwilą mieszkali tu ludzie, a miejscowi bali się, że gdzieś tam nadal chowają się w swoich ziemiankach partyzanci z UPA.

Interesujący nas odcinek tego szlaku to droga z betonowych płyt w okolicach nieistniejących wsi Chmiele i Lasowa. Tutaj, przy krzyżu ze staliwa na kamiennym postumencie, było skrzyżowanie dróg, gdzie postawiono w latach 60 ogromną stodołę na siano.

Stodoła rok przed unicestwieniem.

Stodoła przy szlaku była dla wielu miejscem do odpoczynku a nawet snu. Niektórzy nazywali ją „kultową stodołą”. Skąd ta nazwa? By to zrozumieć, trzeba sobie wyobrazić, jak wyglądała turystyka niemal pół wieku temu. Wtedy nie było noclegów, napojów w plastikowych butelkach, komórek i rozbudowanej infrastruktury turystycznej. Wychodziło się na szlak z plecakiem i dążyło do wybranego miejsca, by tam odpocząć czy przenocować, często w surowych warunkach. Dla wielu takim miejscem była właśnie stodoła na pustkowiu, w okolicy nieistniejącej wsi Chmiele. Niektórzy podróżowali w towarzystwie przyjaciół. Dla nich taka miejscówka była szczególnym stanowiskiem do imprezy plenerowej. Palono ognisko, bawiono się przy nim i śpiewano. Dla par była to romantyczna okolica. W nocy można było podziwiać rozgwieżdżone niebo i potem usnąć razem na sianie w stodole.

W nocy wszystko jest romantyczniejsze.

Przed wojną były tutaj pola gospodarzy z Chmieli i Lasowej. Wokół nie było lasu jak teraz, tylko pola i łąki. Gospodarze mieszkający w okolicy mieli często owce i kozy, bo te zwierzęta najlepiej były przystosowane do wypasu na pagórach i w dolinach. Gdy po wojnie wysiedlono stąd mieszkańców, założono PGR w miejscu, gdzie jest teraz agroturystyka i stadnina koni. Ponieważ teren nadawał się głównie pod hodowlę owiec, to w PGR-ze postanowiono je hodować. Byli tam zatrudnieni pasterze, którzy zajmowali się wypasem. Swoje pastwisko mieli na Chmielach i w okolicy Hrebcianki. Duża ilość tych zwierząt przyczyniła się do tego, że nagle pojawiły się wilki, które zadomowiły się w dolinach w okolicy Chmieli. By je odstraszyć, pasterze robili „pukawki na karbid”.

Podczas lata na łąkach koszono trawę i suszono siano. Podjęto więc decyzję, że najlepiej będzie, jak na Chmielach stanie stodoła do przechowywania siana. Wybudowano ją w latach 60. W zimie jak potrzebne było siano dla zwierząt, to je stamtąd przywożono. W okolicy lat 70 i 80 hodowla owiec przestała być opłacalna. Z biegiem czasu na miejscu PGR-u powstała stadnina koni. Chmiele dziczały, zarastały wysoką trawą i zielskiem. Starzy pasjonaci Roztocza pamiętają Chmiele z okolicy lat 90 jako bezkresną łąkę z widokiem na Wielki Dział. Widok ten robił niezapomniane wrażenie. Potężna łąka z żółtym zielskiem i tonąca w nich stodoła. Idealne miejsce do wypoczynku na szlaku.

Wiosenny pejzaż Chmieli.

W pewnym momencie zaczęto tam uprawiać ziemię. Stodoła, choć sporadycznie, była wykorzystywana do przechowywania słomy ze zbóż. Niestety, była nieremontowana i niszczała. W końcu rolnik uprawiający tam pola podjął decyzję, że trzeba rozebrać ten walący się budynek. Stodoła znajdowała się niedaleko drogi, tuż za krzyżem ze staliwa, który stał przy wiekowej brzozie. Niestety na figurę spadła gałąź i krzyż został uszkodzony.

Zniszczony.

Zabrał go do naprawy wuj Jan. Jego natchnienie do działania związane było ze snem, jaki miał. Usłyszał w nim słowa: „On ma stać, nie leżeć”. Naprawa się przedłużała, ponieważ ktoś postanowił zabrać ramię uszkodzonego krzyża, który leżał rozbity. W końcu został jednak zrekonstruowany. Wokół tego krzyża narosło wiele emocji i zrodziła się rodzinna historia. Przyszedł też w końcu czas na zamontowanie krzyża na kamiennym cokole.

Mierzący około 1,5 metra metalowy krzyż został zapakowany do samochodu. Ważył około 50 kilogramów. Przyjechaliśmy z wujem Janem, moją mamą i kuzynem na Chmiele. Gdy dotarliśmy na miejsce, przystąpiliśmy do pracy. Od razu okazało się, że w dziupli starej brzozy, obok której stał krzyż, gniazdo urządziły sobie… szerszenie. Było słychać, jak latają zdenerwowane, gotowe, by w każdej chili zaatakować. Wuj Jan, stary doświadczony pszczelarz powiedział, że nic nam nie zrobią, tylko musimy być cicho. Sam podniósł szybko krzyż, zupełnie jakby ważył zaledwie parę kilogramów i rozpoczęliśmy montaż. Szybko go przykręciłem śrubami, wypatrując szerszeni. W moim umyśle pojawiła się wtedy pustka, jednocześnie miałem wyostrzone wszystkie zmysły. Był to chyba stan podobny do ideału medytacji, jaki chcą osiągnąć znudzeni życiem celebryci. Gdy odstąpiliśmy od krzyża i spojrzałem na niego, miałem dziwne odczucie, jakby naelektryzowania. Może niektórzy nazwaliby to stresem, ale to było to coś innego, coś jakby wrażenie, że to początek czegoś nowego. Wuj Jan zapalił pośpiesznie papierosa, miał w głowie pewnie swój sen i swoje wrażenia. Za chwilę zaczął padać deszcz i zaczęło się ściemniać. Musieliśmy w pośpiechu zbierać się do powrotu.

Minęło kilka miesięcy. Niby niewiele czasu, ale jednak wiele się zmieniło. Tak się niestety stało, że wkrótce po wypełnieniu swojej misji naprawczej, wuj Jan nagle zmarł. Ten krzyż jest teraz przepełniony jego duchem.

Teraz będą go chronić szerszenie.

10 marca postanowiłem ruszyć na Chmiele. Najpierw, przejeżdżając przez Starą Hutę, znalazłem na drodze kilka niezwykłych szkiełek z dawnej huty. Potem przemierzając Dahany, wypatrzyłem nowy, nikomu nieznany kadr, łączący poidło Partacza Sroki i połoniny.

Kadr Sroki Partacza, to odpowiedź na nierozwiązane równanie.

Następnie przy spalonej sośnie zauważyłem coś niezwykłego. Nie udało mi się odnaleźć klucza, ale za to znalazłem dziurkę od klucza i schody do nieistniejącego domu. Kolejnym przystankiem był najstarszy kamienny krzyż bruśnieński w Szałasach i najstarszy bruśnieński kamieniołom nieopodal niego. Stąd niedaleko już było do Heinricha Bolte, który poległ podczas wojny w 1915 roku w okolicy Chmieli, szturmując Niedźwiedzie. Lasy pamiętają o nim i ja też, mamy swoje powody.

Droga w przestrzeń Roztocza.

Przyjeżdżałem w okolice Brusna setki razy, ale im więcej tu bywam, tym bardziej magicznym to miejsce mi się wydaje. To puste, odludne miejsce zaczyna coraz bardziej tętnić życiem, mimo iż nie ma tu żywej duszy. Nawet stodoła już nie istnieje, ale wciąż jest tu jej duch. Jest kolorowy krzyż ze staliwa, chroniony przez szerszenie, które są jego aniołami. Tutaj przechadza się polnymi drogami duch Kuźniewicza, słuchając melodii, jaką tworzą uderzający w dłuta kamieniarze rzeźbiący kolejne figury i czeka na zachód słońca. „Nigdzie nie ma piękniejszych zachodów z takim akompaniamentem, jaki tworzą artyści” – mam wrażenie, że tak mógłby powiedzieć ten rzeźbiarz, gdyby stał obok. Ta wizja mistrza dłuta i dziesiątek rzeźbiarzy w Starym Bruśnie musi robić wrażenie – takie unikatowe nagromadzenie talentu, w tak małym miejscu.

Zachód słońca na Chmielach w marcu.

Górskie krajobrazy, które zakryły teraz lasy, Rusini z wołoskim duchem, którego nikt nie ma świadomości i kolejni ludzie, którzy zostawiają tu swój odcisk buta. Jedni potrzebują tylko nabić liczbę kroków do aplikacji, inni potrzebują ulepić słowami to, co udało się im przeżyć, bo mają pustą głowę, wyostrzone zmysły i są otwarci na to, co się tu dzieje. Także, jeżeli kiedykolwiek znajdziesz się na Chmielach, to wiedz, że wchodzisz w przestrzeń, mającą swoje silne genius loci, które da się poczuć na własnej skórze. Wystarczy, że poznasz głębiej jego historię, bo tkanką tworzącą genius loci, jest historia.

Aby dojść do miejsca, gdzie stała stodoła, kliknij TUTAJ

 

opracowanie tematu i fotografie Grzegorz Ciećka