Roztocze, w jego podkarpackiej części, długo się chowało, i nadal próbuje uchować, przed tłumem turystów. Spowodowane jest to małą świadomością jego walorów tych, co tu mieszkają. Jeżeli ktoś mieszka w bajkowym krajobrazie, to jest on dla niego powszedni i nie widzi się jego potencjału, by kogoś mógł on zachwycić. Właśnie takim miejscem jest Dolina Łówczanki.
Według starszych mieszkańców Łówczy jej nazwa pochodzi od łowów, czyli tradycji myśliwskich. Swój dworek myśliwski, usytuowany nad doliną naprzeciw miejsca gdzie teraz stoi cerkiew, miał mieć tutaj Jan III Sobieski. Ponieważ z czasem ilość mieszkańców się powiększała, a każdy w gospodarstwie miał różne zwierzęta, to potrzebne były miejsca do wypasu owiec, kóz czy wołów. Dolinę taką trudno zagospodarować na pola uprawne, dlatego była ona zostawiona, jako łąka. Jeszcze w czasie PRL-u dolina była łąką i zwierzęta miejscowych gospodarzy były tu wypasane. Niestety rozwój gospodarczy i zapaść tradycyjnego rolnictwa spowodowały to, iż zaprzestano wypasu i teren zaczął zarastać. Dziś jest to zarośnięta drzewami dolina, która ukryła przed nami swoje tajemnice. Wypływa tu bardzo dużo źródeł, dlatego mieszkańcy przez długi czas nie mieli nawet studni i chodzili po wodę do źródeł, nosząc ją przy pomocy koromysła.
Dla miejscowych to tylko pastwisko, las, wądół. Tymczasem dla osoby, która odnajdzie klucz do ujrzenia tego miejsca jako innej rzeczywistości niż pastwisko, jawi się nagle jako geo-Eldorado.
Każdy, ja także, na różne sposoby łapie klimat miejsca i tworzy pewien jego obraz. Łówcza to okolica sprzeczności: tutaj jest coś, co istnieje i nie istnieje jednocześnie. Mamy park podworski, czyli teren gdzie był dwór i park, a teraz jest tylko przestrzeń z ruinami po nich. Lubię siąść sobie w tym nieistniejącym parku na ławce i posłuchać muzyki. W tym przypadku nie zaczynam od Bacha, ale od piosenki Zbigniewa Wodeckiego „Opowiadaj mi tak”. Można przy niej od razu złapać klimat tego miejsca. Powolny rytm, klasyczne instrumenty i obietnica niezwykłej historii.
Przed II wojną miała tutaj dwór i park rodzina Lipayów. Maksymilian Liptay był lwowskim bankierem, współzałożycielem biura podróży Orbis w 1920 roku. Był on też właścicielem majątku ziemskiego w Łówczy, który odziedziczył po nim jego syn, Alfred Liptay, wielbiciel ogrodnictwa i wyścigów samochodowych. Przed wojną śmigał po tej wsi czerwonym Bugatti. Jego matka spokrewniona była z Janiną Korolewicz-Waydową, którą można nazwać jedną z najbardziej znanych polskich śpiewaczek operowych o światowej sławie. Pani Janina często przyjeżdżała do Łówczy do rodziny na wypoczynek, a na starość miała opiekunkę z Łówczy. Ponieważ od dworu w stronę cerkwi kiedyś biegła droga, na pewno przechadzała się nią, spacerując Doliną Łówczanki i zachwycając się pięknymi widokami spokojnej wsi. Dlatego właśnie powstała idea, by zrobić tutaj ścieżkę jej imienia – od parku do cerkwi, starą drogą. Gdy idę tą ścieżką, za każdym razem popadam w zachwyt. Najpierw zejście w głęboką dolinę, gdzie płynie leniwie strumyk. Od razu dopada nas widok cerkwi nad przepaścią. Widać praktycznie tylko jej kopułę i dzwonnicę obok. Wybieram często wariant obejścia jej wokół i następnie podejście pod górkę drogą. Można wówczas pooglądać sobie tę świątynię. W środku wygląda również ciekawie, ale to historia na inną opowieść.
Doliny i pagóry mają w sobie coś niezwykłego i przyciągają ludzi. Dla wielu atrakcją samą w sobie jest przejście się po terenie pagórzystym i podziwianie widoków. Tymczasem jeżeli mamy za sobą już rajd doliną Gnojnika (równoległa dolina do Łówczanki, oddalone od siebie o 1,5 km) i poznaliśmy trochę geologicznych aspektów tego regionu, to tutaj poznamy kolejne ciekawostki, które nie dadzą o sobie zapomnieć. Koryto Łówczanki jest tutaj naturalne, wije się niczym wąż i meandruje w niespotykany sposób. Oglądanie tego strumyka napawa zdziwieniem i radością. Gdzieniegdzie znaleźć można małe uskoki, tworzące mini wodospady na skałach gezowych. Ale najciekawszym elementem tej doliny są źródła. Jedne wypływają nieopodal strumyka spomiędzy skał, szumiąc przy tym wesoło. Inne spływają ze zboczy i właśnie te są najciekawsze! Tworzą one strugi spływające zboczami albo całe place źródłowiskowe. To wszystko układa się w surrealistyczny obraz, złożony z różnego typu mchów na skałkach, błota i refleksów, które tworzą krople wody, odbijające promienie słońca. W okolicy Górecka Starego mają Płaczący Kamień, a tutaj mamy całą Płaczącą Dolinę. Nie jest to przesada, bowiem gdyby usunąć zawaliska błotne i ściółkę, zbocza doliny dosłownie by łzawiły!
Gdy zejdziemy niżej, w okolicę dwóch progów skalnych i studzienki, czeka na nas kolejna bajkowa, trochę straszna atrakcja. Otóż jeden z mieszkańców w Łówczy, mieszkający nad doliną, miał mieć w kuźni diabła. Gospodarzowi temu szczególnie się wiodło, stąd musiały tutaj jakieś ciemne moce interweniować. Niektórzy mieszkańcy doświadczali dziwnych wydarzeń na jego posesji. Raz dzieci postanowiły pójść na szaber jabłek, słyszały o jakimś didku tam grasującym, ale jabłka były bardziej kuszące niż straszne historyjki. Chłopcy weszli na jabłonki i… Zmroziło ich, dosłownie nie mogli się ruszyć. Dopiero rano przyszedł gospodarz i powiedział: „Puść ich”. Po tych słowach siły im nagle wróciły i chłopaki szybko zwiali i już nigdy tam nie chodzili. Nieopodal nad jednym ze źródeł też straszyło. W nocy miała się tam szwendać biała postać. Według miejscowych był to duch zjedzonej przez Tatarów kobiety, której szczątki zakopano w okolicy.
Odcinek od miejsca, gdzie pomieszkiwał didko w kuźni, po „płaczące oko doliny Łówczanki”, usytuowane pod kamiennym krzyżem z 1880 roku o trudnym do odczytania napisie, mimo iż w środku wioski, jest najbardziej dziki i naturalny. Niestety dalszy odcinek mierzący około 6 kilometrów był już meliorowany i zatracił swój naturalny nurt. Nie oznacza to, że Łówczanka nie ma dla nas kolejnych niespodzianek. W Gorajcu na łąkach miał na tym strumyku cud objawienia Maryjnego! Łąki gorajeckie w okolicy Łówczanki będą kolejnym miejscem, które niedługo odwiedzimy, by poznać jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń związanych z Roztoczem. Aby to sprawdzić, przyjechał tam nawet dziennikarz ze Lwowa, by to opisać! Ale o tym opowiem następnym razem.
Opracowanie tekstu i fotografie: Grzegorz Ciećka