Jest 18 czerwca 2011 roku, ekstremalnie upalny dzień. Insekty zaciekle nas atakują. Spotykam się z moim kumplem, Wojtkiem i jego wujkiem na wyprawie rozpoznawczo-badawczej w Starym Bruśnie. Wcześniej zapoznałem ich z tematem dwóch odkrytych miejsc, czyli źródliska Nawozach i kamiennej karawaki.
Od wielu lat, gdy się we trójkę spotykamy i eksplorujemy Roztocze, naszą szczególną uwagę zwracały kamienne krzyże. Mnie szczególnie interesowały te najstarsze, zagubione i powalone. Informacji o nich najczęściej szukałem, rozmawiając ze starszymi ludźmi. To najlepszy sposób, by coś znaleźć w terenie – oni często chodzili po lasach i słyszeli niejedną historię. Starsi odchodzą, a z nimi historie. Ja próbuję chociaż część z nich zachować albo zrekonstruować.
Najpierw idziemy do źródła. Brusienka ma kilka ciekawych źródlisk. Dotychczas mało kto zwracał uwagę na to położone w dawnym centrum wsi (na jednej z map okolica nosi nazwę Ogrody i Nawozy). Stare mapy wskazują, że nieopodal był młyn, a przed nim duży staw (około 170 metrów długości), co oznacza, że była tu usypana spora grobla, ciągnąca się wzdłuż doliny Brusienki. Do stawu wpływały trzy strumyki. Jeden płynął doliną od okolicy folwarku, drugi od strony Chmieli i trzeci, najkrótszy, od źródliska usytuowanego około 100 metrów na południe pod pagórem. To był nasz cel.
Na pagórze powyżej źródła było przed wojną kilka gospodarstw. Mieli tu gospodarze piękny krajobraz: w dole wijący się strumyk, w tle krajobraz z polami i zalesionymi pagórami. Na pewno źródlisko służyło im do czerpania wody. Wyobrażamy sobie jak gospodarz schodził tu z koromysłem po wodę do picia. Być może źródło było ogrodzone, by zwierzęta nie wchodziły tu i nie paskudziły. Obok miały strumyk, stąd tam mogły pić ile chciały. Gospodynie zapewne klepały tam kijankami pranie. Wujek Wojtka jak zwykle w takich miejscach próbuje wody. Mówi, że dobra, zimna, wypływa z głębin.
Postanawiamy, że spróbujemy trochę rękami odsłonić z błota i liści źródlisko, by woda popłynęła bardziej żwawo. Ku naszemu zaskoczeniu, okazało się, że leżące tam kamienie, nie są naturalne ani przypadkowo ułożone. Musiały być specjalnie obrabiane i położone niczym chodnik, tworząc specyficzną cembrowinę dla szczelinowych źródeł. Odsłaniamy tylko część tego miejsca, ale nawet tylko ta cząstka wygląda niezwykle. Można odnieść wrażenie, że cała okolica może być tak wyłożona! Ciekawe, co kamiennego jeszcze tutaj pod ziemią na nas czeka? Jeżeli były tutaj jakieś ciekawe metalowe rzeczy, to już dawno detektoryści to wykopali, pozostawili tylko złom na powierzchni. Jednakże, kamienia nie da się tak wykryć. Miejsce to jest szczególne, ponieważ w okolicy jest ukształtowanie terenu, które robi duże wrażenie. Trzeba samemu tu połazić, aby zrozumieć ten fenomen, trudno to opisać. W dawnych czasach musiało się tu dziać coś ciekawego.
Przemieszczamy się do drugiego miejsca około 400 metrów dalej na zachód. Czeka na nas usytuowana nad debrą, leżąca kamienna karawaka. Nasz cel to postawienie jej. Odsłonięcie jej z ziemi nie było trudne, zajęło nam to zaledwie chwilę. Przy okazji możemy zobaczyć, jak wygląda typ najstarszego krzyża bruśnieńskiego. Dzięki notatce z 1904 roku, sporządzonej przez Karola Notza, który podróżował przez ten region, wiemy, że krzyż ten pochodzi z okresu najazdów Tatarskich. Wtedy pojawiały się pierwsze kamienne krzyże na mogiłach. Chyba wszyscy czujemy jego wartość historyczną. To jeden z najstarszych bruśnieńskich krzyży. Strażnik historii, którą właśnie od nowa odkrywamy. Gdy tak leży odsłonięty i widać go w całej okazałości, możemy podziwiać, jak został wykonany. Jest to poluch, czyli duży kawał kamienia, wykopany na polu z Kamiennej Góry (tak nazywano okolicę bliską obecnej Hrebcianki). Widać część trzonu kamienia, która miała być pod ziemią. Nie była obrabiana, ma nieregularny kształt. Obrabiano tylko to, co miało być na powierzchni. Na jego licu znajduje się wyryty krzyż z dobrze zaznaczonymi dwoma belkami, wygląda na to, że to karawaka. Tego typu krzyże miały chronić ludzi przed zarazą i czarami. Zazwyczaj zaraza pojawiała się po najazdach Tatarskich, kiedy panował też głód. Osłabieni i wygłodzeni ludzie byli szczególnie podatni na choroby. Miejsce dla tego krzyża jest niezwykłe, nad samym skrajem debry. Być może była tu mogiła, ale poniżej, może w jakiejś jaskini w skarpie debry? W okolicy Góry Brusno znajduje się sporo różnych szczelin i małych jaskiń. Krzyż ten znajdziemy na mapie z 1854 roku, stoi na granicy pól. Na wschód od krzyża usytuowana była karczma, a zabudowania gospodarzy były niżej, przy drodze. Ciekawe i tajemnicze miejsce.
Wydawałoby się, że karawakę wystarczy teraz dźwignąć, postawić i gotowe. Niestety, mylimy się. Krzyż jest niezwykle ciężki. Rozpoczyna się nierówna walka w głazem, który waży pewnie wiele więcej, niż nas trzech razem wziętych. Nie mamy żadnego sprzętu, tylko nóż komandosa i małą saperkę. Przeliczyliśmy się z oceną sytuacji, nie zabierając z domu innych narzędzi, ale postanawiamy, że skoro tu jesteśmy, to spróbujemy sposobem. Staramy się go podważać, ale nie daje się go dźwignąć. Upał jest coraz większy, na dodatek wiemy, że po południu może spaść deszcz. Zawzięliśmy się. Ten dzień nie może się tak skończyć. Koledzy chcą działać, ile tylko się da, ale ja mam limit czasowy. Akurat dziś, późnym popołudniem, jestem zaproszony na wesele u sąsiadki. Obmyślamy plan: będziemy go podważać nawet o parę centymetrów i podkładać pod niego kamienie. Trwa to już kilka godzin, aż docieramy do punktu, że nasza kamienna piramida pod krzyżem, nie wytrzyma już większego nachylenia i rozsypie się, a krzyż znów wyłoży się na ziemi. Stąd zbieramy ostatnie siły i udaje się nam go dźwignąć. W końcu stoi! I właśnie w tej chwili zaczyna lać deszcz…
Nie pada długo. Szybko porządkujemy teren wokół niego, zabezpieczamy go przed upadkiem i w końcu się udaje, stoi dumnie, jak setki lat temu – strażnik historii ludzi, którzy padli ofiarą krwiożerczych Tatarów. Miał później chronić ludzi przed nieszczęściem. Wtedy przychodzi mi taka myśl: czy ten krzyż stoi na tym miejscu dlatego, że tam zobaczono pierwszych Tatarów, którzy niczym demony wyłonili się nagle i zaczęli plądrować i podpalać zabudowania, zabijać i zniewalać ludzi? To miejsce musiało być szczególne, skoro krzyż mający chronić przed tym nieszczęściem, stanął właśnie tam. Może kiedyś uda się znaleźć odpowiedź. My jednak szybko się żegnamy. Muszę jechać na wesele wnuczki sąsiadki Marii, Eweliny. Obiecałem jej, że będę. To będzie dla mnie szczególne wesele.
Tekst i fotografie: Grzegorz Ciećka